I NAGRODA
Magdalena Cybulska, godło "Jemiołuszka", z Łodzi
***
Wieczność to trochę tu a trochę tam. Szukanie odpowiedzi nad brzegami rzek i w starych sadach. Zrywanie ważek z trzcin, obserwacja zapracowanych pszczół. Patrzenie w oczy ludziom na portretach w muzealnych salach. Choć ich Wzrok nieobecny, czasem smutny bez dna. Uczepiony czegoś nieokreślonego, co wisi w powietrzu. Choć mówisz, że to tylko drobinki kurzu, nic groźnego. Wieczność pachnie skórą starego człowieka, ale ma miękkie dłonie dziecka. Z trudem skleja słowa. Jakby w gardle nosiła ciszę. Zatrzymuje się nad kałużami, które trwają chwilę. I strzeże żabiego skrzeku przed wyschnięciem. Wieczność była w kance z mlekiem, z którego babcia zdejmowała żółtawy kożuszek śmietany. I ukazywało się białe morze. Wieczność jest tak pospolita jak polna mysz. A kiedy wyjdzie na ścieżkę nasze zaskoczenie nie ma granic. Wieczność wyjmuje z naszych oczu ziarenka piasku, abyśmy lepiej widzieli. Gdy przechodzimy na zielonym świetle na drugą stronę ulicy.
----------------------------------------------------------------------
***
Dziś sny mają zielone. Pełne paproci, traw, żuków, sosnowych szyszek. Pierwsza wojna trzeszczy pod naszymi stopami niczym zeszłoroczne gałązki. Las ma suche skrzela. Wtedy podobno była zima, pętelki, supełki, wstęgi okopów. Zabił ich gaz bojowy, albo inni ludzie, którym nie zdążyli spojrzeć w oczy. Ziemia zatem ich przyjęła bezimiennych, lekkich, jakby nie miała innego wyjścia. Bo nikt już ich nie chciał. Mieli być żołnierzami tylko przez chwilę, a potem wrócić do swoich codziennych spraw. Przyziemnych obowiązków, ciepłych kobiet i płaczących dzieci. Mieli być dobrzy i łagodni W tym drugim życiu. Po niteczce torów dziś toczą się wozy bojowe, zielone plandeki. Posłusznie jeden za drugim. Nie pytam o kierunek, choć wszyscy podejrzewają dokąd zmierzają. Za granicą zmienią zaraz wyznanie na prawosławne, przemówią w innym języku. Teraz jest lato. Zapach żywicy, otwartego nieba, maciejki. Żadna jesień go już nie czeka. Jego uszy nie będą pełne jakiejś kolejnej wojny. Utopił się jak wielu innych w te wakacje bez granic. Bo wtedy wierzy się w nieśmiertelność bardziej niż w Boga, który jest daleko i nie ma kształtu. I wydarza się to, co wydarzyć się nie powinno. Pewnie jego dusza przymierzyła już skrzydła ważki. I zastygła na czubku trzciny. Przeraził się, że wszystko widzi teraz inaczej.
-----------------------------------------------------------------
***
Pod dachem stawu czuję się bezpieczna. Pomost wyciąga brązową szyję. Puchate chmury Wyjmują z włosów rzęsę i grążele. Czas jest, a jakby go nie było. Świst jaskółek kreśli na niebie ciszę. Młyn nie chwyta rzeki w swoje spracowane dłonie. Woda i trzmiele przeciekają mu przez palce. Zestarzał się i niczego już w całość nie poskłada. Czarny kot ma lipcowe oczy. Turlają się po ziemi słodkie maliny. Pod drzewami śpi zwinięty w kłębek cień. Jeśli się kiedyś obudzę po drugiej stronie, to tu chciałabym na powrót otworzyć oczy. W przestrzeni, w której wszystko jest na swoim miejscu. Drogi mają w sierści ziarenka piasku i wolność. Choć wiem, że ci, którzy byli tutaj przede mną, odeszli z jakimś sierpniem u szyi. Mam nadziej ę, że nie był on jak z kamień a raczej jak klonowy, wirujący nosek. Niesie mnie łąka. Wpadam w nią jak mrówka. Nawet Bóg mnie nie zauważy wśród wysokich traw. Zmieniłam bowiem ciało. To takie proste jak odwieszenie starego i zużytego ubrania do szafy. Z mojej modlitwy Najwyższy wyciągnie krwawniki, rumianki, cykorię, wyki. Skarlały sad. Słowo amen będzie brzęczało niczym pszczoła. Rzeka do mnie przemówi. Lecz nie będzie to ludzki głos, ale coś między śpiewem skowronka a krzykiem żurawi. `
II NAGRODA
Mirosław Kowalski godło JENOT z Mysłowic
RYBITWY
to już tylko wycinki
z pamięci z gazet i do badań
kamienie na pamiątkę
bibeloty
jak z zepsutych kranów woda
lecą lata ptaki i głupie seriale
pod okna i do sieni wracają niekiedy
stare ruchome obrazki
przypominają się skrawki cienie odbitki
pęczniały kiedyś pomysły i marzenia
każda krew z nosa
napełniała dumą
po szczeniackich bijatykach
jak tatuaże nosiło się
strupy na kolanach
po bohaterskich wślizgach
na klepiskach-boiskach
schody do naszych nieb
miały elastyczne kręgosłupy
wzbijało się i spadało
często na cztery łapy
kocio-ptasie wyczyny
w porośniętych trawą chmurach
teraz
kiedy psy wylizują nasze rany
i stopniowo goją się w nas zabliźniają
najohydniej ze wojny
zasypiamy w fotografiach
nie lecimy już nigdzie
idziemy tylko popatrzeć przed wieczorem
jak wzdłuż rzeki
śmigają rybitwy wspomnień
.................................................................................................
DYM. HERBATA. ANIOŁY
siedzieli przy piecu
dokarmiali stary komin
owocowo-drzewnym dymem z wysuszonych szczap
sady rodzą owoce
i opał na długie wieczory i krótkie sny
już nie liczyli nawzajem
swoich zmarszczek i sęków na dłoniach
krzepili się uśmiechem słowem spojrzeniem
ciepłymi jak zimowy piec
krzepili się herbatą
z powidłami i kapką wódki na rozgrzewkę
patrząc na portret ślubny
wspominali siebie z lat w barwach sepii
wtedy jeszcze twarze mieli gładkie jak jabłka
gdy opowiadał
cerowała mu wspomnienia
kiedy pytała
był jak owoc
siedzieli przy piecu
zaszywając kolejne wieczory w podszewkach
wysnutymi nitkami wspomnień
zależnie od kaprysów wiatru
w niebo lub do sadu
wypuszczał stary komin
jasne dymne anioły
''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''
ZMIERZANIE
w kopnym śniegu i po ryżych rżyskach
toczą się pory roku niestrudzone
czasem w podciągniętych portkach
brodzą przez kałuże brzemienne w kijanki
prostują lub krzywią różne życiorysy
ludzie stoją przy płotach
wysiadują na ławkach
idą przed siebie
różnie przyglądają się porom roku
mędrkują lub milczą
w cieniu dzieciarnia
opycha się słońcem wytłoczonym z czereśni
co niesforniejsi musztrują kota lub kury
z procy płoszą sny jak wróble
w którymś momencie
niektórzy poważni dojrzali
dostrzegają zmianę w ilości wesel i pogrzebów
na korzyść tych drugich
ci już wiedzą że wszystko płynie
inni rozanieleni
z własnej woli toną
w oczach błękitnych zielonych piwnych
jak w jeziorach
rozczesują marzenia grzebykiem pomyślnych wiatrów
dzieciarnia jeszcze płoszy wróble
schodami błękitu
idą procesje chmur pokręconych jak dusze
ci na końcowej prostej
dopinają miesiące lata na ostatni guzik
konsekwentnie ciągną wózki za horyzont
każdy wieczór ciemnieje zasycha im na włosach i policzkach jednostajnie zmierz(ch)ają do celu
skupieni jak przydrożne świątki
III NAGRODA
Katarzyna Justyna Zychla, godło MONETA O RYBIM PYSZCZKU z Żar
SYNEK CIEŚLI
czasem myślę o chłopcu budującym z kawałków drewna
świątynię dla owadów. o chłopcu biegnącym brzegiem jeziora, zachwyconym dryfującym na falach liściem.
o chłopcu, który ząbkuje, stawia pierwsze kroki, czepia się
matczynej sukni zadając miliony pytań; o deszcz, o smak owocu,
o przepływające chmury i z paluszkiem w buzi
przygląda się mężczyznom i kobietom swymi zajętymi troskami.
i patrząc im w oczy widzi swoje przeznaczenie. oni widzą
tylko chłopca bawiącego się kawałkami drewna.
.........................................................................................................
MESJASZ W WIELKIM MIEŚCIE
W drodze do pracy mam chwilę
by pomyśleć w oderwaniu od rozlanej w pośpiechu kawy,
od rysy na drewnianym stole, od dotyku rąk ukochanych,
od podlewania kwiatów, od kupowania na wynos.
oddzielam widzialne od niewidzialnego, wciąż borykając się
z losem mającym w zanadrzu ostre zakręty, puste przebiegi,
kule w płot, niewykupione recepty.
gdy tak patrzę na liść pikujący ku ziemi, przypominam
sobie psalm o ciemnej dolinie, o tym, że niczego mi nie braknie, gdy nie tracę z oczu skarbów gromadzonych w niebie.
bywa, że moje serce kotwiczy na przekór
w tym, co mam przed oczyma, czego mogę dotknąć, opisać,
co tak łatwo daje się zdefiniować.
bywa, że moje serce opuszcza klatkę rozumu, wzbija się
jak gołąb w blasku wiosennego słońca, oddycham
słowem i w słowie staję się, należę ponad śmierć.
przychodzisz do mnie w słowie, w dobrym człowieku,
w dziecku zbierającym kasztany, w kobiecie sprzedającej
tulipany, w codzienności banalnej.
w drodze do pracy przypominam sobie kojące wersety
o zaufaniu, uciszaniu burzy, obumarłym ziarnie.
dookoła świat tętniący pośpiechem, zapach chleba
i cukierków, ulice skradzione przez koła samochodów.
i ja - gdy patrzysz, niewielka kropka w świecie
dźwigająca swój dzień i laptop. wciąż wierząca,
że warto kotwiczyć serce - w twoich obietnicach.
.......................................................................................................
SPACER
moja wiara jest wciąż analogowa, łudząco
podobna do jarzębinowych różańców, ciszy
przylepionej do liści, do skorupy ślimaka,
do płatków przemarzniętej róży. ulegam
westchnieniom drzew i saren. tu, gdzie wiatr
przewraca karty wielkiej księgi czasu, czuję
jak bardzo należę do tamtego domu
bez fundamentów, okien i drzwi. na wskroś
wypełnionego łagodnym, niegasnącym światłem.
wyobrażam sobie, jak słowo staje się rozmową,
wylaniem rzeki, kiełkowaniem pokoju
nie zakłócanego wrzawą wojen, chorobą
czy sporami o drobiazgi.
wsłuchuję się w niebo uchwycone
wierzchołkami konarów.
za słowami księgi szukam namacalnych
tropów, że patrzysz na mnie jak na dzieło
rąk twoich, troskliwych, czułych, tęskniących.
że w glinie tej i prochu jest początek i koniec,
pomiędzy - czas na spacer w lesie, czucie
i przejmowanie twojej myśli,
w jasnozielonych gryfach paproci,
w genialnej kompozycji życia
tu i teraz.
WYRÓŻNIENIE
Wyróżnienie za wiersz poświęcony bł Prymasowi Stefanowi Wyszyńskiemu w 48. edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "Jesienna Chryzantema"
Tadeusz Knyziak, godło JARZĄBEK z Warszawy
SURSUM CORDA
(Kardynałowi Stefanowi Wyszyńskiemu)
tamten prymas po powrocie z zesłania
kark miał prosty choć plecy zgarbione
wybroniła go godność i wiara
adversae res admonent religíanem
prawdę głoszą pożółkłe papiery
rzędy znaków kursywą pisanych
bledną słowa lecz sens ich nie blednie
pamiętaj - verba vošant scripta manent
zamiast krzywdzić lepiej być krzywdzonym
zgodnie z prawem pokory i sumień
aćcipere praestat quam inƒerre iniuriam
honesta ƒama melior pecunie
będąc orłem nie gońmy za muchą
będąc ćmą zignorujmy blask świec
aquila non capít muscas
carum est quad rarum est
czas nas zmienia doświadcza í uczy
że od kruszców bogatsza jest myśl
tempora mutantur et nos mutamur in illis
non omne quad nitet aurum est
WYRÓŻNIENIE
Małgorzata Borzeszkowska, godło PRZEMIANY z Lęborka
Wyścig
wyprzedzić innych w drodze
do grobu
a raczej na groby
z siatką pełną zniczy przepychać się w bramie
jeszcze nie w Bramie
nie zapomnieć
o zapałkach i szczotce
do zgarnięcia suchych liści
dusz nie tykać nawet kwiatkiem
modlitwą trzeba
nie podpalić tui zwłaszcza gdy tak ciasno
że już tylko zmieszczą się duchy modelek
nie pobrudzić nowych butów
byle się smutek nie przykleił do cholewki
szeptami nie przesiąkł płaszcz odświętny
zdążyć przed innymi w drodze do grobu
za bramą zanurzyć się w milionie błysków
brakuje mi snujących się nisko dymów i zapachu listopada
pewnie ktoś wyłączył wiatr
stoicy mówią żeby bez emocji
bez żalu bez strachu
a też bym chciała być stoikiem
na razie tylko stoję
poczekam popatrzę
nie będę się pchać gdzie mnie
chcą?
...............................................................................................................
W skansenie
świat przewraca się do góry niebem
pachnie
wrzos, haftowane krajki przykrywają biedę
skrzypi drewniana podłoga
ciszą pastujemy progi, nasączamy strzechy
kłapią okiennice
szczeka pies
nocna sowa poluje na jakieś życie futrzaste i ciepłe, zimne
gwiazdy wyroiły się na jesień
znów tu jestem, chłonę świat stojąc na głowie
patrzę na obrócone niebo, piję
chmury
zaczepiły się o rosochaty płot
znów tu jestem
jesteś obok i wszędzie
..........................................................................................................
Na śmierć Heleny
stare nauczycielki odchodzą
jak każdy, jak poeci, choć nie do wtóru trenów
innych poetów, liczących na rewanż
umierają jak księgowe, choć może bez gotowego bilansu i podpisanych dokumentów z pieczątką
stare nauczycielki odchodzą tak jak inni
ale w niebie szumnie się wtedy dzieje i nerwowo
wszyscy święci przyszywają urwane przed wiekami guziki
anioły ćwiczą gamy i poprawiają błędy w hymnach
a one wzlatują w niebo na zielonych tablicach, znacząc kredą ścieżkę na powietrzu
wszystkie stare nauczycielki trafiają do nieba
do piekła by ich nie wpuszczono
w końcu mają praktykę w przemienianiu półdiabląt w ćwierćanioły
zabierają ze sobą pożółkłe papierowe dzienniki i pióra wieczne
z których potem samodzielnie, po godzinach
składają dla siebie skrzydła
WYRÓŻNIENIE
Krzysztof Arbaszewski, godło ANTARES z Wyszkowa
Cicho przy tej szachownicy
Obok teologów filozofów poetów
pożegnali Cię także szachiści
w skupieniu przestawiając figury
zadań ułożonych przez Ciebie
analizują siłę cichych posunięć
nieoczekiwanych zwrotów
wtrąconych szachów
dramaty
zarówno złych debiutów
jak i żałosnej gry końcowej
tkwią w tym milczeniu zadziwieni
że miałeś czas na czarno białe
ustawianie tajemnic królewskiej gry
mówią że szachów nie wymyślił
człowiek
WYRÓŻNIENIE
Anna Piliszewska, godło RTĘĆ z Wieliczki
ZIMA STULECIA
woda syczy. ma barwę gazowego płomienia - upuść
patyk czy kamyk, rozpryśnie się setką drobin, podobnych
do kulek rtęci. nie szukaj nas. szukaj. szukaj albo nie szukaj,
seplenią miejsca i cienie, sienie, stare zwierzęta. chłód ścina
koper w ogródkach, mak w zamarza w makówkach. nadciąga
zima stulecia, oświadcza dziadek, mocząc nogi w miednicy,
a on na tym się zna. pyka fajkę i wieszczy: będzie się w gnat zamarzać jak w sześćdziesiątym drugim. dzisiaj też
się ubywa, ale całkiem inaczej. ktoś wybył - wyszedł na chwilę.
być może wypala trawę. widziałeś? kuśtykał polem z metalowym
kanistrem - może teraz przyklęka i pociera zapałkę, i zapalą
się łąki i kotliny [niebieskie]. gdzie indziej, w jakiejś redakcji
ktoś drukuje artykuł, że ubywa strumieni, że San chyłkiem usycha
- ci, których to obejdzie, są jak narybek leszcza, przypadkiem
schwytany w sieci. jest we mnie coraz mniej ciekawości
i wiedzy. coraz więcej goryczek zakwita na uroczyskach
w godzinie wilka.
........................................................................................................
SCHRON AMUNICYJNY
przeszedł swoje. celebruje bezsenność, chłonie
wilgoć i kurz. to jego czas odpoczynku - przejście
na emeryturę jest łatwiejsze dla bunkrów, niż
zmęczonych do granic dusz, zdumionych własną
starością. ludzie zawsze szukają
bliskich, ciszy i schronu, on zaś cały jest
schronem - sam dla siebie. i obcych, którzy
czasem przychodzą, żeby napić się wódki. wkleja
ich W pręgę cienia, jaka drga w jego tętnach jak
w organach powietrze.
jeśli wejdziesz do wnętrza, nie pytaj o duszę bunkra -
niech się huśta gniewliwie na szpagatach pajęczyn,
rdzawiąc ceglanym pyłem w humus czasu i w beton
popękanej podłogi z butą bunkrom należną.
chłód ci barki zadraśnie, głos na żer rzuci echu
- a ty spokorniej pilnie, bo tu rewir
warowny. skłoń się w śreżodze lata murom, śniącym
woń prochu albo limes zaświata. niech cię nie zwiedzie
gnuśność drzemiącego kamienia, bo nawet śniąc,
miejsce czuwa, jako twierdzom przystoi. wpada
w otwór okienny, broniony żelazną kratą
owad albo paproszek, a bunkier cierpliwie wchłania
tę znikomą obecność. myślisz, że to iluzja? przeciąg
szura i suszem W brzuchu starego schronu szelestliwie
obraca, zastękały sprężyny w niewidzialnych
zegarach - zatrzeszczała zaprzeszłość. tempus
circulus faciet...
............................................................................................................
SAND
nic jeszcze się nie wykluło, a zaczyna pożerać. gryziesz pióro
i palce. I oblizujesz wargi, ciemne
jak wiśnie W koszu, sprzedawane na targu albo na rue de
Temple. handlarz, krościaty młodzik, wzrokiem tyka
monetę, nim ją wsuniesz mu W dłoń. derwisz z garbem
chichota. jeszcze nie miał kobiety! - rzuca. niby nie słyszysz, ale wiem, że w pościeli chciwie pomyślisz o tym, zanim zaśniesz
- i wyśnisz ławicę czerwonych płastug. śnią ci się
od tygodnia - potem krążysz po domu w rozchełstanej koszuli,
z głową pełną inkaustu, myśląc pisać Narcisse. Solange
twierdzi uparcie, że to symptom waporów - syczysz na nią
jak pyton widzący zuchwałą mysz. i wtedy ubywa
miejsca; przestrzeń zaciska w sobie aż do granic zgniecenia
krzesło lub urynał. ach, ta twoja fantazja!- zmiatasz potwory
w głowie nerwowym machnięciem ręki, jednak gdy nasłuchuję,
zdaje mi się: coś słyszę- coś pulsuje i wysysa rozrzedzone
powietrze, powleka warstewką pleśni politurę przedmiotów.
czuję coś, co jest obce- zbudowałaś już tamę, za nią jesz i
oddychasz, w małym sklepie bławatnym żydek
na kontuarze belę jedwabiu-
to z niego uszyjesz, spodnium kiedy mnie już nie będzie.
WYRÓŻNIENIE
Dawid Zalewski, godło RDEST z Velp w Holandii
kamienie milowe
blizny widzą przyszłość. osadzone między mięśniami zbitymi w skały,
kurczą się i rozszerzają przy zmianach pogody. dzięki nim dowiesz się
czegoś o sobie, kiedy będziesz szukał siebie w coraz mniejszych obrazach.
docenisz, że ojciec nauczył cię poddawać rzeczy w wątpliwość, dobierać przeciwników.
patrząc wstecz przypomnisz sobie purpurowe oblicza chłopców, którzy
kopali piłkę oraz zastanowisz się, ile teraz potrafią strzelić karniaków i jak czerwony może być każdy z nich.
kiedy był na świecie jeden człowiek, najwyżej dwóch - górowało nad nami
małe niebo. patrzyliśmy na twarze dzieci, a nie spadkobierców
inaczej wygląda to teraz, gdyby ktoś patrzył.
NAGRODA W TURNIEJU JEDNEGO WIERSZA PODCZAS W 48. EDYCJI OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO
"JESIENNA CHRYZANTEMA"
Jolanta Michalska z Płocka
Sfilcowany świat
Cały mój świat sfilcował się jak dziecięcy sweterek,
przestrzeń życiową. ograniczył. metraż domu,
w obiegu zamkniętym między kuchnią a pokojami,
talerz z pomidorowa i butelka z herbatą doprawione
są miłością całodobowej pielęgniarki bez dyplomu,
mama budzi się z nowym spojrzeniem, jej. zasępione oblicze
nie zachwyca, nie zdradza oznak rozpiętego uśmiechu,
wzrokiem utkwionym w sufit zaklina rzeczywistość,
myśli pielgrzymują gdzieś w czasy zaprzeszłe,
drżącą ręką wygraża i straszy zwolnieniem. mnie z pracy
chwilami myślę, że wcale nie było by to takie głupie,
dziwnie Pan Bóg stworzył ten świat, po tylu wspólnie przeżytych latach, mama nie kojarzy, że jestem życiem wyjętym z jej ciała,
nie pamięta. miłości _. Która przed laty, do jej serca zapukała,
która stawiała pierwsze kroki, pierwszy raz powiedziała mama,
zie ja pamiętam i nie zapomnę, wiem kim ona jest dla mnie,
siedzę przy łóżku i cierpliwie tłumaczę, tłumaczę, tłumaczę,
w końcu poirytowana wstaję, odwracam się na pięcie i odchoruję, odprowadzają mnie jej nieme oczy i grymasem wykrzywione
usta, zasznurowane podszeptem matczynej miłości,
która sześć dekad temu ciała mi życie.