
I NAGRODA
Magdalena Cybulska, godĆo "JemioĆuszka", z Ćodzi
â
***
WiecznoĆÄ to trochÄ tu a trochÄ tam. Szukanie odpowiedzi nad brzegami rzek i w starych sadach. Zrywanie waĆŒek z trzcin, obserwacja zapracowanych pszczóĆ. Patrzenie w oczy ludziom na portretach w muzealnych salach. ChoÄ ich Wzrok nieobecny, czasem smutny bez dna. Uczepiony czegoĆ nieokreĆlonego, co wisi w powietrzu. ChoÄ mówisz, ĆŒe to tylko drobinki kurzu, nic groĆșnego. WiecznoĆÄ pachnie skórÄ starego czĆowieka, ale ma miÄkkie dĆonie dziecka. Z trudem skleja sĆowa. Jakby w gardle nosiĆa ciszÄ. Zatrzymuje siÄ nad kaĆuĆŒami, które trwajÄ chwilÄ. I strzeĆŒe ĆŒabiego skrzeku przed wyschniÄciem. WiecznoĆÄ byĆa w kance z mlekiem, z którego babcia zdejmowaĆa ĆŒóĆtawy koĆŒuszek Ćmietany. I ukazywaĆo siÄ biaĆe morze. WiecznoĆÄ jest tak pospolita jak polna mysz. A kiedy wyjdzie na ĆcieĆŒkÄ nasze zaskoczenie nie ma granic. WiecznoĆÄ wyjmuje z naszych oczu ziarenka piasku, abyĆmy lepiej widzieli. Gdy przechodzimy na zielonym Ćwietle na drugÄ stronÄ ulicy.
----------------------------------------------------------------------
***
DziĆ sny majÄ zielone. PeĆne paproci, traw, ĆŒuków, sosnowych szyszek. Pierwsza wojna trzeszczy pod naszymi stopami niczym zeszĆoroczne gaĆÄ zki. Las ma suche skrzela. Wtedy podobno byĆa zima, pÄtelki, supeĆki, wstÄgi okopów. ZabiĆ ich gaz bojowy, albo inni ludzie, którym nie zdÄ ĆŒyli spojrzeÄ w oczy. Ziemia zatem ich przyjÄĆa bezimiennych, lekkich, jakby nie miaĆa innego wyjĆcia. Bo nikt juĆŒ ich nie chciaĆ. Mieli byÄ ĆŒoĆnierzami tylko przez chwilÄ, a potem wróciÄ do swoich codziennych spraw. Przyziemnych obowiÄ zków, ciepĆych kobiet i pĆaczÄ cych dzieci. Mieli byÄ dobrzy i Ćagodni W tym drugim ĆŒyciu. Po niteczce torów dziĆ toczÄ siÄ wozy bojowe, zielone plandeki. PosĆusznie jeden za drugim. Nie pytam o kierunek, choÄ wszyscy podejrzewajÄ dokÄ d zmierzajÄ . Za granicÄ zmieniÄ zaraz wyznanie na prawosĆawne, przemówiÄ w innym jÄzyku. Teraz jest lato. Zapach ĆŒywicy, otwartego nieba, maciejki. Ć»adna jesieĆ go juĆŒ nie czeka. Jego uszy nie bÄdÄ peĆne jakiejĆ kolejnej wojny. UtopiĆ siÄ jak wielu innych w te wakacje bez granic. Bo wtedy wierzy siÄ w nieĆmiertelnoĆÄ bardziej niĆŒ w Boga, który jest daleko i nie ma ksztaĆtu. I wydarza siÄ to, co wydarzyÄ siÄ nie powinno. Pewnie jego dusza przymierzyĆa juĆŒ skrzydĆa waĆŒki. I zastygĆa na czubku trzciny. PrzeraziĆ siÄ, ĆŒe wszystko widzi teraz inaczej.
-----------------------------------------------------------------
***
Pod dachem stawu czujÄ siÄ bezpieczna. Pomost wyciÄ ga brÄ zowÄ szyjÄ. Puchate chmury WyjmujÄ z wĆosów rzÄsÄ i grÄ ĆŒele. Czas jest, a jakby go nie byĆo. Ćwist jaskóĆek kreĆli na niebie ciszÄ. MĆyn nie chwyta rzeki w swoje spracowane dĆonie. Woda i trzmiele przeciekajÄ mu przez palce. ZestarzaĆ siÄ i niczego juĆŒ w caĆoĆÄ nie poskĆada. Czarny kot ma lipcowe oczy. TurlajÄ siÄ po ziemi sĆodkie maliny. Pod drzewami Ćpi zwiniÄty w kĆÄbek cieĆ. JeĆli siÄ kiedyĆ obudzÄ po drugiej stronie, to tu chciaĆabym na powrót otworzyÄ oczy. W przestrzeni, w której wszystko jest na swoim miejscu. Drogi majÄ w sierĆci ziarenka piasku i wolnoĆÄ. ChoÄ wiem, ĆŒe ci, którzy byli tutaj przede mnÄ , odeszli z jakimĆ sierpniem u szyi. Mam nadziej Ä, ĆŒe nie byĆ on jak z kamieĆ a raczej jak klonowy, wirujÄ cy nosek. Niesie mnie ĆÄ ka. Wpadam w niÄ jak mrówka. Nawet Bóg mnie nie zauwaĆŒy wĆród wysokich traw. ZmieniĆam bowiem ciaĆo. To takie proste jak odwieszenie starego i zuĆŒytego ubrania do szafy. Z mojej modlitwy NajwyĆŒszy wyciÄ gnie krwawniki, rumianki, cykoriÄ, wyki. SkarlaĆy sad. SĆowo amen bÄdzie brzÄczaĆo niczym pszczoĆa. Rzeka do mnie przemówi. Lecz nie bÄdzie to ludzki gĆos, ale coĆ miÄdzy Ćpiewem skowronka a krzykiem ĆŒurawi. `
â
II NAGRODA
â
â
MirosĆaw Kowalski godĆo JENOT z MysĆowic
â
RYBITWY
â
to juĆŒ tylko wycinki
z pamiÄci z gazet i do badaĆ
kamienie na pamiÄ tkÄ
bibeloty
jak z zepsutych kranów woda
lecÄ lata ptaki i gĆupie seriale
pod okna i do sieni wracajÄ niekiedy
stare ruchome obrazki
przypominajÄ siÄ skrawki cienie odbitki
pÄczniaĆy kiedyĆ pomysĆy i marzenia
kaĆŒda krew z nosa
napeĆniaĆa dumÄ
po szczeniackich bijatykach
jak tatuaĆŒe nosiĆo siÄ
strupy na kolanach
po bohaterskich wĆlizgach
na klepiskach-boiskach
schody do naszych nieb
miaĆy elastyczne krÄgosĆupy
wzbijaĆo siÄ i spadaĆo
czÄsto na cztery Ćapy
kocio-ptasie wyczyny
w poroĆniÄtych trawÄ chmurach
teraz
kiedy psy wylizujÄ nasze rany
i stopniowo gojÄ siÄ w nas zabliĆșniajÄ
najohydniej ze wojny
zasypiamy w fotograïŹach
nie lecimy juĆŒ nigdzie
idziemy tylko popatrzeÄ przed wieczorem
jak wzdĆuĆŒ rzeki
ĆmigajÄ rybitwy wspomnieĆ
.................................................................................................
DYM. HERBATA. ANIOĆY
â
siedzieli przy piecu
dokarmiali stary komin
owocowo-drzewnym dymem z wysuszonych szczap
sady rodzÄ owoce
i opaĆ na dĆugie wieczory i krótkie sny
juĆŒ nie liczyli nawzajem
swoich zmarszczek i sÄków na dĆoniach
krzepili siÄ uĆmiechem sĆowem spojrzeniem
ciepĆymi jak zimowy piec
krzepili siÄ herbatÄ
z powidĆami i kapkÄ wódki na rozgrzewkÄ
patrzÄ c na portret Ćlubny
wspominali siebie z lat w barwach sepii
wtedy jeszcze twarze mieli gĆadkie jak jabĆka
gdy opowiadaĆ
cerowaĆa mu wspomnienia
kiedy pytaĆa
byĆ jak owoc
siedzieli przy piecu
zaszywajÄ c kolejne wieczory w podszewkach
wysnutymi nitkami wspomnieĆ
zaleĆŒnie od kaprysów wiatru
w niebo lub do sadu
wypuszczaĆ stary komin
jasne dymne anioĆy
''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''
ZMIERZANIE
â
w kopnym Ćniegu i po ryĆŒych rĆŒyskach
toczÄ siÄ pory roku niestrudzone
czasem w podciÄ gniÄtych portkach
brodzÄ przez kaĆuĆŒe brzemienne w kijanki
prostujÄ lub krzywiÄ róĆŒne ĆŒyciorysy
ludzie stojÄ przy pĆotach
wysiadujÄ na Ćawkach
idÄ przed siebie
róĆŒnie przyglÄ dajÄ siÄ porom roku
mÄdrkujÄ lub milczÄ
w cieniu dzieciarnia
opycha siÄ sĆoĆcem wytĆoczonym z czereĆni
co niesforniejsi musztrujÄ kota lub kury
z procy pĆoszÄ sny jak wróble
w którymĆ momencie
niektórzy powaĆŒni dojrzali
dostrzegajÄ zmianÄ w iloĆci wesel i pogrzebów
na korzyĆÄ tych drugich
ci juĆŒ wiedzÄ ĆŒe wszystko pĆynie
inni rozanieleni
z wĆasnej woli tonÄ
w oczach bĆÄkitnych zielonych piwnych
jak w jeziorach
rozczesujÄ marzenia grzebykiem pomyĆlnych wiatrów
dzieciarnia jeszcze pĆoszy wróble
schodami bĆÄkitu
idÄ procesje chmur pokrÄconych jak dusze
ci na koĆcowej prostej
dopinajÄ miesiÄ ce lata na ostatni guzik
konsekwentnie ciÄ gnÄ wózki za horyzont
kaĆŒdy wieczór ciemnieje zasycha im na wĆosach i policzkach jednostajnie zmierz(ch)ajÄ do celu
skupieni jak przydroĆŒne ĆwiÄ tki
III NAGRODA
â
Katarzyna Justyna Zychla, godĆo MONETA O RYBIM PYSZCZKU z Ć»ar
â
SYNEK CIEĆLI
â
czasem myĆlÄ o chĆopcu budujÄ cym z kawaĆków drewna
ĆwiÄ tyniÄ dla owadów. o chĆopcu biegnÄ cym brzegiem jeziora, zachwyconym dryfujÄ cym na falach liĆciem.
o chĆopcu, który zÄ bkuje, stawia pierwsze kroki, czepia siÄ
matczynej sukni zadajÄ c miliony pytaĆ; o deszcz, o smak owocu,
o przepĆywajÄ ce chmury i z paluszkiem w buzi
przyglÄ da siÄ mÄĆŒczyznom i kobietom swymi zajÄtymi troskami.
i patrzÄ c im w oczy widzi swoje przeznaczenie. oni widzÄ
tylko chĆopca bawiÄ cego siÄ kawaĆkami drewna.
.........................................................................................................
MESJASZ W WIELKIM MIEĆCIE
â
W drodze do pracy mam chwilÄ
by pomyĆleÄ w oderwaniu od rozlanej w poĆpiechu kawy,
od rysy na drewnianym stole, od dotyku rÄ k ukochanych,
od podlewania kwiatów, od kupowania na wynos.
oddzielam widzialne od niewidzialnego, wciÄ ĆŒ borykajÄ c siÄ
z losem majÄ cym w zanadrzu ostre zakrÄty, puste przebiegi,
kule w pĆot, niewykupione recepty.
gdy tak patrzÄ na liĆÄ pikujÄ cy ku ziemi, przypominam
sobie psalm o ciemnej dolinie, o tym, ĆŒe niczego mi nie braknie, gdy nie tracÄ z oczu skarbów gromadzonych w niebie.
bywa, ĆŒe moje serce kotwiczy na przekór
w tym, co mam przed oczyma, czego mogÄ dotknÄ Ä, opisaÄ,
co tak Ćatwo daje siÄ zdefiniowaÄ.
bywa, ĆŒe moje serce opuszcza klatkÄ rozumu, wzbija siÄ
jak goĆÄ b w blasku wiosennego sĆoĆca, oddycham
sĆowem i w sĆowie stajÄ siÄ, naleĆŒÄ ponad ĆmierÄ.
przychodzisz do mnie w sĆowie, w dobrym czĆowieku,
w dziecku zbierajÄ cym kasztany, w kobiecie sprzedajÄ cej
tulipany, w codziennoĆci banalnej.
w drodze do pracy przypominam sobie kojÄ ce wersety
o zaufaniu, uciszaniu burzy, obumarĆym ziarnie.
dookoĆa Ćwiat tÄtniÄ cy poĆpiechem, zapach chleba
i cukierków, ulice skradzione przez koĆa samochodów.
i ja - gdy patrzysz, niewielka kropka w Ćwiecie
dĆșwigajÄ ca swój dzieĆ i laptop. wciÄ ĆŒ wierzÄ ca,
ĆŒe warto kotwiczyÄ serce - w twoich obietnicach.
.......................................................................................................
SPACER
â
moja wiara jest wciÄ ĆŒ analogowa, ĆudzÄ co
podobna do jarzÄbinowych róĆŒaĆców, ciszy
przylepionej do liĆci, do skorupy Ćlimaka,
do pĆatków przemarzniÄtej róĆŒy. ulegam
westchnieniom drzew i saren. tu, gdzie wiatr
przewraca karty wielkiej ksiÄgi czasu, czujÄ
jak bardzo naleĆŒÄ do tamtego domu
bez fundamentów, okien i drzwi. na wskroĆ
wypeĆnionego Ćagodnym, niegasnÄ cym ĆwiatĆem.
wyobraĆŒam sobie, jak sĆowo staje siÄ rozmowÄ ,
wylaniem rzeki, kieĆkowaniem pokoju
nie zakĆócanego wrzawÄ wojen, chorobÄ
czy sporami o drobiazgi.
wsĆuchujÄ siÄ w niebo uchwycone
wierzchoĆkami konarów.
za sĆowami ksiÄgi szukam namacalnych
tropów, ĆŒe patrzysz na mnie jak na dzieĆo
rÄ k twoich, troskliwych, czuĆych, tÄskniÄ cych.
ĆŒe w glinie tej i prochu jest poczÄ tek i koniec,
pomiÄdzy - czas na spacer w lesie, czucie
i przejmowanie twojej myĆli,
w jasnozielonych gryfach paproci,
w genialnej kompozycji ĆŒycia
tu i teraz.
â
WYRÓĆ»NIENIE
â
WyróĆŒnienie za wiersz poĆwiÄcony bĆ Prymasowi Stefanowi WyszyĆskiemu w 48. edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "Jesienna Chryzantema"
Tadeusz Knyziak, godĆo JARZÄBEK z Warszawy
â
SURSUM CORDA
(KardynaĆowi Stefanowi WyszyĆskiemu)
tamten prymas po powrocie z zesĆania
kark miaĆ prosty choÄ plecy zgarbione
wybroniĆa go godnoĆÄ i wiara
adversae res admonent religíanem
prawdÄ gĆoszÄ poĆŒóĆkĆe papiery
rzÄdy znaków kursywÄ pisanych
blednÄ sĆowa lecz sens ich nie blednie
pamiÄtaj - verba vošant scripta manent
zamiast krzywdziÄ lepiej byÄ krzywdzonym
zgodnie z prawem pokory i sumieĆ
aÄcipere praestat quam inƒerre iniuriam
honesta ƒama melior pecunie
bÄdÄ c orĆem nie goĆmy za muchÄ
bÄdÄ c ÄmÄ zignorujmy blask Ćwiec
aquila non capít muscas
carum est quad rarum est
czas nas zmienia doĆwiadcza í uczy
ĆŒe od kruszców bogatsza jest myĆl
tempora mutantur et nos mutamur in illis
non omne quad nitet aurum est
â
â
â
WYRÓĆ»NIENIE
â
MaĆgorzata Borzeszkowska, godĆo PRZEMIANY z LÄborka
â
WyĆcig
â
wyprzedziÄ innych w drodze
do grobu
a raczej na groby
z siatkÄ peĆnÄ zniczy przepychaÄ siÄ w bramie
jeszcze nie w Bramie
nie zapomnieÄ
o zapaĆkach i szczotce
do zgarniÄcia suchych liĆci
dusz nie tykaÄ nawet kwiatkiem
modlitwÄ trzeba
nie podpaliÄ tui zwĆaszcza gdy tak ciasno
ĆŒe juĆŒ tylko zmieszczÄ siÄ duchy modelek
nie pobrudziÄ nowych butów
byle siÄ smutek nie przykleiĆ do cholewki
szeptami nie przesiÄ kĆ pĆaszcz odĆwiÄtny
zdÄ ĆŒyÄ przed innymi w drodze do grobu
za bramÄ zanurzyÄ siÄ w milionie bĆysków
brakuje mi snujÄ cych siÄ nisko dymów i zapachu listopada
pewnie ktoĆ wyĆÄ czyĆ wiatr
stoicy mówiÄ ĆŒeby bez emocji
bez ĆŒalu bez strachu
a teĆŒ bym chciaĆa byÄ stoikiem
na razie tylko stojÄ
poczekam popatrzÄ
nie bÄdÄ siÄ pchaÄ gdzie mnie
chcÄ ?
...............................................................................................................
W skansenie
â
Ćwiat przewraca siÄ do góry niebem
pachnie
wrzos, haftowane krajki przykrywajÄ biedÄ
skrzypi drewniana podĆoga
ciszÄ pastujemy progi, nasÄ czamy strzechy
kĆapiÄ okiennice
szczeka pies
nocna sowa poluje na jakieĆ ĆŒycie futrzaste i ciepĆe, zimne
gwiazdy wyroiĆy siÄ na jesieĆ
znów tu jestem, chĆonÄ Ćwiat stojÄ c na gĆowie
patrzÄ na obrócone niebo, pijÄ
chmury
zaczepiĆy siÄ o rosochaty pĆot
znów tu jestem
jesteĆ obok i wszÄdzie
..........................................................................................................
Na ĆmierÄ Heleny
â
stare nauczycielki odchodzÄ
jak kaĆŒdy, jak poeci, choÄ nie do wtóru trenów
innych poetów, liczÄ cych na rewanĆŒ
umierajÄ jak ksiÄgowe, choÄ moĆŒe bez gotowego bilansu i podpisanych dokumentów z pieczÄ tkÄ
stare nauczycielki odchodzÄ tak jak inni
ale w niebie szumnie siÄ wtedy dzieje i nerwowo
wszyscy ĆwiÄci przyszywajÄ urwane przed wiekami guziki
anioĆy ÄwiczÄ gamy i poprawiajÄ bĆÄdy w hymnach
a one wzlatujÄ w niebo na zielonych tablicach, znaczÄ c kredÄ ĆcieĆŒkÄ na powietrzu
wszystkie stare nauczycielki trafiajÄ do nieba
do piekĆa by ich nie wpuszczono
w koĆcu majÄ praktykÄ w przemienianiu póĆdiablÄ t w ÄwierÄanioĆy
zabierajÄ ze sobÄ poĆŒóĆkĆe papierowe dzienniki i pióra wieczne
z których potem samodzielnie, po godzinach
skĆadajÄ dla siebie skrzydĆa
â
â
WYRÓĆ»NIENIE
â
Krzysztof Arbaszewski, godĆo ANTARES z Wyszkowa
â
Cicho przy tej szachownicy
â
Obok teologów filozofów poetów
poĆŒegnali CiÄ takĆŒe szachiĆci
w skupieniu przestawiajÄ c figury
zadaĆ uĆoĆŒonych przez Ciebie
analizujÄ siĆÄ cichych posuniÄÄ
nieoczekiwanych zwrotów
wtrÄ conych szachów
dramaty
zarówno zĆych debiutów
jak i ĆŒaĆosnej gry koĆcowej
tkwiÄ w tym milczeniu zadziwieni
ĆŒe miaĆeĆ czas na czarno biaĆe
ustawianie tajemnic królewskiej gry
mówiÄ ĆŒe szachów nie wymyĆliĆ
czĆowiek
â
WYRÓĆ»NIENIE
â
â
Anna Piliszewska, godĆo RTÄÄ z Wieliczki
â
ZIMA STULECIA
â
woda syczy. ma barwÄ gazowego pĆomienia - upuĆÄ
patyk czy kamyk, rozpryĆnie siÄ setkÄ drobin, podobnych
do kulek rtÄci. nie szukaj nas. szukaj. szukaj albo nie szukaj,
sepleniÄ miejsca i cienie, sienie, stare zwierzÄta. chĆód Ćcina
koper w ogródkach, mak w zamarza w makówkach. nadciÄ ga
zima stulecia, oĆwiadcza dziadek, moczÄ c nogi w miednicy,
a on na tym siÄ zna. pyka fajkÄ i wieszczy: bÄdzie siÄ w gnat zamarzaÄ jak w szeĆÄdziesiÄ tym drugim. dzisiaj teĆŒ
siÄ ubywa, ale caĆkiem inaczej. ktoĆ wybyĆ - wyszedĆ na chwilÄ.
byÄ moĆŒe wypala trawÄ. widziaĆeĆ? kuĆtykaĆ polem z metalowym
kanistrem - moĆŒe teraz przyklÄka i pociera zapaĆkÄ, i zapalÄ
siÄ ĆÄ ki i kotliny [niebieskie]. gdzie indziej, w jakiejĆ redakcji
ktoĆ drukuje artykuĆ, ĆŒe ubywa strumieni, ĆŒe San chyĆkiem usycha
- ci, których to obejdzie, sÄ jak narybek leszcza, przypadkiem
schwytany w sieci. jest we mnie coraz mniej ciekawoĆci
i wiedzy. coraz wiÄcej goryczek zakwita na uroczyskach
w godzinie wilka.
........................................................................................................
SCHRON AMUNICYJNY
â
przeszedĆ swoje. celebruje bezsennoĆÄ, chĆonie
wilgoÄ i kurz. to jego czas odpoczynku - przejĆcie
na emeryturÄ jest Ćatwiejsze dla bunkrów, niĆŒ
zmÄczonych do granic dusz, zdumionych wĆasnÄ
staroĆciÄ . ludzie zawsze szukajÄ
bliskich, ciszy i schronu, on zaĆ caĆy jest
schronem - sam dla siebie. i obcych, którzy
czasem przychodzÄ , ĆŒeby napiÄ siÄ wódki. wkleja
ich W prÄgÄ cienia, jaka drga w jego tÄtnach jak
w organach powietrze.
jeĆli wejdziesz do wnÄtrza, nie pytaj o duszÄ bunkra -
niech siÄ huĆta gniewliwie na szpagatach pajÄczyn,
rdzawiÄ c ceglanym pyĆem w humus czasu i w beton
popÄkanej podĆogi z butÄ bunkrom naleĆŒnÄ .
chĆód ci barki zadraĆnie, gĆos na ĆŒer rzuci echu
- a ty spokorniej pilnie, bo tu rewir
warowny. skĆoĆ siÄ w ĆreĆŒodze lata murom, ĆniÄ cym
woĆ prochu albo limes zaĆwiata. niech ciÄ nie zwiedzie
gnuĆnoĆÄ drzemiÄ cego kamienia, bo nawet ĆniÄ c,
miejsce czuwa, jako twierdzom przystoi. wpada
w otwór okienny, broniony ĆŒelaznÄ kratÄ
owad albo paproszek, a bunkier cierpliwie wchĆania
tÄ znikomÄ obecnoĆÄ. myĆlisz, ĆŒe to iluzja? przeciÄ g
szura i suszem W brzuchu starego schronu szelestliwie
obraca, zastÄkaĆy sprÄĆŒyny w niewidzialnych
zegarach - zatrzeszczaĆa zaprzeszĆoĆÄ. tempus
circulus faciet...
............................................................................................................
SAND
â
nic jeszcze siÄ nie wykluĆo, a zaczyna poĆŒeraÄ. gryziesz pióro
i palce. I oblizujesz wargi, ciemne
jak wiĆnie W koszu, sprzedawane na targu albo na rue de
Temple. handlarz, kroĆciaty mĆodzik, wzrokiem tyka
monetÄ, nim jÄ wsuniesz mu W dĆoĆ. derwisz z garbem
chichota. jeszcze nie miaĆ kobiety! - rzuca. niby nie sĆyszysz, ale wiem, ĆŒe w poĆcieli chciwie pomyĆlisz o tym, zanim zaĆniesz
- i wyĆnisz ĆawicÄ czerwonych pĆastug. ĆniÄ ci siÄ
od tygodnia - potem krÄ ĆŒysz po domu w rozcheĆstanej koszuli,
z gĆowÄ peĆnÄ inkaustu, myĆlÄ c pisaÄ Narcisse. Solange
twierdzi uparcie, ĆŒe to symptom waporów - syczysz na niÄ
jak pyton widzÄ cy zuchwaĆÄ mysz. i wtedy ubywa
miejsca; przestrzeĆ zaciska w sobie aĆŒ do granic zgniecenia
krzesĆo lub urynaĆ. ach, ta twoja fantazja!- zmiatasz potwory
w gĆowie nerwowym machniÄciem rÄki, jednak gdy nasĆuchujÄ,
zdaje mi siÄ: coĆ sĆyszÄ- coĆ pulsuje i wysysa rozrzedzone
powietrze, powleka warstewkÄ pleĆni politurÄ przedmiotów.
czujÄ coĆ, co jest obce- zbudowaĆaĆ juĆŒ tamÄ, za niÄ jesz i
oddychasz, w maĆym sklepie bĆawatnym ĆŒydek
na kontuarze belÄ jedwabiu-
to z niego uszyjesz, spodnium kiedy mnie juĆŒ nie bÄdzie.
â
â
WYRÓĆ»NIENIE
â
Dawid Zalewski, godĆo RDEST z Velp w Holandii
â
kamienie milowe
â
blizny widzÄ przyszĆoĆÄ. osadzone miÄdzy miÄĆniami zbitymi w skaĆy,
kurczÄ siÄ i rozszerzajÄ przy zmianach pogody. dziÄki nim dowiesz siÄ
czegoĆ o sobie, kiedy bÄdziesz szukaĆ siebie w coraz mniejszych obrazach.
docenisz, ĆŒe ojciec nauczyĆ ciÄ poddawaÄ rzeczy w wÄ tpliwoĆÄ, dobieraÄ przeciwników.
patrzÄ c wstecz przypomnisz sobie purpurowe oblicza chĆopców, którzy
kopali piĆkÄ oraz zastanowisz siÄ, ile teraz potraïŹÄ strzeliÄ karniaków i jak czerwony moĆŒe byÄ kaĆŒdy z nich.
kiedy byĆ na Ćwiecie jeden czĆowiek, najwyĆŒej dwóch - górowaĆo nad nami
maĆe niebo. patrzyliĆmy na twarze dzieci, a nie spadkobierców
inaczej wyglÄ da to teraz, gdyby ktoĆ patrzyĆ.
â
NAGRODA W TURNIEJU JEDNEGO WIERSZA PODCZAS W 48. EDYCJI OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO
"JESIENNA CHRYZANTEMA"
Jolanta Michalska z PĆocka
â
Sfilcowany Ćwiat
â
CaĆy mój Ćwiat sfilcowaĆ siÄ jak dzieciÄcy sweterek,
przestrzeĆ ĆŒyciowÄ . ograniczyĆ. metraĆŒ domu,
w obiegu zamkniÄtym miÄdzy kuchniÄ a pokojami,
talerz z pomidorowa i butelka z herbatÄ doprawione
sÄ miĆoĆciÄ caĆodobowej pielÄgniarki bez dyplomu,
mama budzi siÄ z nowym spojrzeniem, jej. zasÄpione oblicze
nie zachwyca, nie zdradza oznak rozpiÄtego uĆmiechu,
wzrokiem utkwionym w sufit zaklina rzeczywistoĆÄ,
myĆli pielgrzymujÄ gdzieĆ w czasy zaprzeszĆe,
drĆŒÄ cÄ rÄkÄ wygraĆŒa i straszy zwolnieniem. mnie z pracy
chwilami myĆlÄ, ĆŒe wcale nie byĆo by to takie gĆupie,
dziwnie Pan Bóg stworzyĆ ten Ćwiat, po tylu wspólnie przeĆŒytych latach, mama nie kojarzy, ĆŒe jestem ĆŒyciem wyjÄtym z jej ciaĆa,
nie pamiÄta. miĆoĆci _. Która przed laty, do jej serca zapukaĆa,
która stawiaĆa pierwsze kroki, pierwszy raz powiedziaĆa mama,
zie ja pamiÄtam i nie zapomnÄ, wiem kim ona jest dla mnie,
siedzÄ przy ĆóĆŒku i cierpliwie tĆumaczÄ, tĆumaczÄ, tĆumaczÄ,
w koĆcu poirytowana wstajÄ, odwracam siÄ na piÄcie i odchorujÄ, odprowadzajÄ mnie jej nieme oczy i grymasem wykrzywione
usta, zasznurowane podszeptem matczynej miĆoĆci,
która szeĆÄ dekad temu ciaĆa mi ĆŒycie.