top of page

I NAGRODA

 

Magdalena Cybulska, godƂo "JemioƂuszka", z Ɓodzi

​

***

Wiecznoƛć to trochę tu a trochę tam. Szukanie odpowiedzi nad brzegami rzek i w starych sadach. Zrywanie waĆŒek z trzcin, obserwacja zapracowanych pszczóƂ. Patrzenie w oczy ludziom na portretach w muzealnych salach. Choć ich Wzrok nieobecny, czasem smutny bez dna. Uczepiony czegoƛ nieokreƛlonego, co wisi w powietrzu. Choć mówisz, ĆŒe to tylko drobinki kurzu, nic groĆșnego. Wiecznoƛć pachnie skórą starego czƂowieka, ale ma miękkie dƂonie dziecka. Z trudem skleja sƂowa. Jakby w gardle nosiƂa ciszę. Zatrzymuje się nad kaƂuĆŒami, które trwają chwilę. I strzeĆŒe ĆŒabiego skrzeku przed wyschnięciem. Wiecznoƛć byƂa w kance z mlekiem, z którego babcia zdejmowaƂa ĆŒóƂtawy koĆŒuszek ƛmietany. I ukazywaƂo się biaƂe morze. Wiecznoƛć jest tak pospolita jak polna mysz. A kiedy wyjdzie na ƛcieĆŒkę nasze zaskoczenie nie ma granic. Wiecznoƛć wyjmuje z naszych oczu ziarenka piasku, abyƛmy lepiej widzieli. Gdy przechodzimy na zielonym ƛwietle na drugą stronę ulicy.

----------------------------------------------------------------------

***

Dziƛ sny mają zielone. PeƂne paproci, traw, ĆŒuków, sosnowych szyszek. Pierwsza wojna trzeszczy pod naszymi stopami niczym zeszƂoroczne gaƂązki. Las ma suche skrzela. Wtedy podobno byƂa zima, pętelki, supeƂki, wstęgi okopów. ZabiƂ ich gaz bojowy, albo inni ludzie, którym nie zdÄ…ĆŒyli spojrzeć w oczy. Ziemia zatem ich przyjęƂa bezimiennych, lekkich, jakby nie miaƂa innego wyjƛcia. Bo nikt juĆŒ ich nie chciaƂ. Mieli być ĆŒoƂnierzami tylko przez chwilę, a potem wrócić do swoich codziennych spraw. Przyziemnych obowiązków, ciepƂych kobiet i pƂaczących dzieci. Mieli być dobrzy i Ƃagodni W tym drugim ĆŒyciu. Po niteczce torów dziƛ toczą się wozy bojowe, zielone plandeki. PosƂusznie jeden za drugim. Nie pytam o kierunek, choć wszyscy podejrzewają dokąd zmierzają. Za granicą zmienią zaraz wyznanie na prawosƂawne, przemówią w innym języku. Teraz jest lato. Zapach ĆŒywicy, otwartego nieba, maciejki. Ć»adna jesieƄ go juĆŒ nie czeka. Jego uszy nie będą peƂne jakiejƛ kolejnej wojny. UtopiƂ się jak wielu innych w te wakacje bez granic. Bo wtedy wierzy się w nieƛmiertelnoƛć bardziej niĆŒ w Boga, który jest daleko i nie ma ksztaƂtu. I wydarza się to, co wydarzyć się nie powinno. Pewnie jego dusza przymierzyƂa juĆŒ skrzydƂa waĆŒki. I zastygƂa na czubku trzciny. PrzeraziƂ się, ĆŒe wszystko widzi teraz inaczej.

-----------------------------------------------------------------

***

Pod dachem stawu czuję się bezpieczna. Pomost wyciąga brązową szyję. Puchate chmury Wyjmują z wƂosów rzęsę i grÄ…ĆŒele. Czas jest, a jakby go nie byƂo. Úwist jaskóƂek kreƛli na niebie ciszę. MƂyn nie chwyta rzeki w swoje spracowane dƂonie. Woda i trzmiele przeciekają mu przez palce. ZestarzaƂ się i niczego juĆŒ w caƂoƛć nie poskƂada. Czarny kot ma lipcowe oczy. Turlają się po ziemi sƂodkie maliny. Pod drzewami ƛpi zwinięty w kƂębek cieƄ. Jeƛli się kiedyƛ obudzę po drugiej stronie, to tu chciaƂabym na powrót otworzyć oczy. W przestrzeni, w której wszystko jest na swoim miejscu. Drogi mają w sierƛci ziarenka piasku i wolnoƛć. Choć wiem, ĆŒe ci, którzy byli tutaj przede mną, odeszli z jakimƛ sierpniem u szyi. Mam nadziej ę, ĆŒe nie byƂ on jak z kamieƄ a raczej jak klonowy, wirujący nosek. Niesie mnie Ƃąka. Wpadam w nią jak mrówka. Nawet Bóg mnie nie zauwaĆŒy wƛród wysokich traw. ZmieniƂam bowiem ciaƂo. To takie proste jak odwieszenie starego i zuĆŒytego ubrania do szafy. Z mojej modlitwy NajwyĆŒszy wyciągnie krwawniki, rumianki, cykorię, wyki. SkarlaƂy sad. SƂowo amen będzie brzęczaƂo niczym pszczoƂa. Rzeka do mnie przemówi. Lecz nie będzie to ludzki gƂos, ale coƛ między ƛpiewem skowronka a krzykiem ĆŒurawi. `

​

II NAGRODA

​

​

MirosƂaw Kowalski godƂo JENOT z MysƂowic

​

RYBITWY

​

to juĆŒ tylko wycinki

z pamięci z gazet i do badaƄ

kamienie na pamiątkę

bibeloty

jak z zepsutych kranów woda

lecą lata ptaki i gƂupie seriale

pod okna i do sieni wracają niekiedy

stare ruchome obrazki

przypominają się skrawki cienie odbitki

pęczniaƂy kiedyƛ pomysƂy i marzenia

kaĆŒda krew z nosa

napeƂniaƂa dumą

po szczeniackich bijatykach

jak tatuaĆŒe nosiƂo się

strupy na kolanach

po bohaterskich wƛlizgach

na klepiskach-boiskach

schody do naszych nieb

miaƂy elastyczne kręgosƂupy

wzbijaƂo się i spadaƂo

często na cztery Ƃapy

kocio-ptasie wyczyny

w poroƛniętych trawą chmurach

teraz

kiedy psy wylizują nasze rany

i stopniowo goją się w nas zabliĆșniają

najohydniej ze wojny

zasypiamy w fotograïŹach

nie lecimy juĆŒ nigdzie

idziemy tylko popatrzeć przed wieczorem

jak wzdƂuĆŒ rzeki

ƛmigają rybitwy wspomnieƄ

.................................................................................................

DYM. HERBATA. ANIOƁY

​

siedzieli przy piecu

dokarmiali stary komin

owocowo-drzewnym dymem z wysuszonych szczap

sady rodzą owoce

i opaƂ na dƂugie wieczory i krótkie sny

juĆŒ nie liczyli nawzajem

swoich zmarszczek i sęków na dƂoniach

krzepili się uƛmiechem sƂowem spojrzeniem

ciepƂymi jak zimowy piec

krzepili się herbatą

z powidƂami i kapką wódki na rozgrzewkę

patrząc na portret ƛlubny

wspominali siebie z lat w barwach sepii

wtedy jeszcze twarze mieli gƂadkie jak jabƂka

gdy opowiadaƂ

cerowaƂa mu wspomnienia

kiedy pytaƂa

byƂ jak owoc

siedzieli przy piecu

zaszywając kolejne wieczory w podszewkach

wysnutymi nitkami wspomnieƄ

zaleĆŒnie od kaprysów wiatru

w niebo lub do sadu

wypuszczaƂ stary komin

jasne dymne anioƂy

''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''''

ZMIERZANIE

​

w kopnym ƛniegu i po ryĆŒych rĆŒyskach

toczą się pory roku niestrudzone

czasem w podciągniętych portkach

brodzą przez kaƂuĆŒe brzemienne w kijanki

prostują lub krzywią róĆŒne ĆŒyciorysy

ludzie stoją przy pƂotach

wysiadują na Ƃawkach

idą przed siebie

róĆŒnie przyglądają się porom roku

mędrkują lub milczą

w cieniu dzieciarnia

opycha się sƂoƄcem wytƂoczonym z czereƛni

co niesforniejsi musztrują kota lub kury

z procy pƂoszą sny jak wróble

w którymƛ momencie

niektórzy powaĆŒni dojrzali

dostrzegają zmianę w iloƛci wesel i pogrzebów

na korzyƛć tych drugich

ci juĆŒ wiedzą ĆŒe wszystko pƂynie

inni rozanieleni

z wƂasnej woli toną

w oczach bƂękitnych zielonych piwnych

jak w jeziorach

rozczesują marzenia grzebykiem pomyƛlnych wiatrów

dzieciarnia jeszcze pƂoszy wróble

schodami bƂękitu

idą procesje chmur pokręconych jak dusze

ci na koƄcowej prostej

dopinają miesiące lata na ostatni guzik

konsekwentnie ciągną wózki za horyzont

kaĆŒdy wieczór ciemnieje zasycha im na wƂosach i policzkach jednostajnie zmierz(ch)ają do celu

skupieni jak przydroĆŒne ƛwiątki

 III NAGRODA

​

Katarzyna Justyna Zychla, godƂo MONETA O RYBIM PYSZCZKU z Ć»ar

​

SYNEK CIEÚLI

​

czasem myƛlę o chƂopcu budującym z kawaƂków drewna

ƛwiątynię dla owadów. o chƂopcu biegnącym brzegiem jeziora, zachwyconym dryfującym na falach liƛciem.

o chƂopcu, który ząbkuje, stawia pierwsze kroki, czepia się

matczynej sukni zadając miliony pytaƄ; o deszcz, o smak owocu,

o przepƂywające chmury i z paluszkiem w buzi

przygląda się mÄ™ĆŒczyznom i kobietom swymi zajętymi troskami.

i patrząc im w oczy widzi swoje przeznaczenie. oni widzą

tylko chƂopca bawiącego się kawaƂkami drewna.

.........................................................................................................

MESJASZ W WIELKIM MIEÚCIE

​

W drodze do pracy mam chwilę

by pomyƛleć w oderwaniu od rozlanej w poƛpiechu kawy,

od rysy na drewnianym stole, od dotyku rąk ukochanych,

od podlewania kwiatów, od kupowania na wynos.

oddzielam widzialne od niewidzialnego, wciÄ…ĆŒ borykając się

z losem mającym w zanadrzu ostre zakręty, puste przebiegi,

kule w pƂot, niewykupione recepty.

gdy tak patrzę na liƛć pikujący ku ziemi, przypominam

sobie psalm o ciemnej dolinie, o tym, ĆŒe niczego mi nie braknie, gdy nie tracę z oczu skarbów gromadzonych w niebie.

bywa, ĆŒe moje serce kotwiczy na przekór

w tym, co mam przed oczyma, czego mogę dotknąć, opisać,

co tak Ƃatwo daje się zdefiniować.

bywa, ĆŒe moje serce opuszcza klatkę rozumu, wzbija się

jak goƂąb w blasku wiosennego sƂoƄca, oddycham

sƂowem i w sƂowie staję się, naleĆŒÄ™ ponad ƛmierć.

przychodzisz do mnie w sƂowie, w dobrym czƂowieku,

w dziecku zbierającym kasztany, w kobiecie sprzedającej

tulipany, w codziennoƛci banalnej.

w drodze do pracy przypominam sobie kojące wersety

o zaufaniu, uciszaniu burzy, obumarƂym ziarnie.

dookoƂa ƛwiat tętniący poƛpiechem, zapach chleba

i cukierków, ulice skradzione przez koƂa samochodów.

i ja - gdy patrzysz, niewielka kropka w ƛwiecie

dĆșwigająca swój dzieƄ i laptop. wciÄ…ĆŒ wierząca,

ĆŒe warto kotwiczyć serce - w twoich obietnicach.

.......................................................................................................

SPACER

​

moja wiara jest wciÄ…ĆŒ analogowa, Ƃudząco

podobna do jarzębinowych róĆŒaƄców, ciszy

przylepionej do liƛci, do skorupy ƛlimaka,

do pƂatków przemarzniętej róĆŒy. ulegam

westchnieniom drzew i saren. tu, gdzie wiatr

przewraca karty wielkiej księgi czasu, czuję

jak bardzo naleĆŒÄ™ do tamtego domu

bez fundamentów, okien i drzwi. na wskroƛ

wypeƂnionego Ƃagodnym, niegasnącym ƛwiatƂem.

wyobraĆŒam sobie, jak sƂowo staje się rozmową,

wylaniem rzeki, kieƂkowaniem pokoju

nie zakƂócanego wrzawą wojen, chorobą

czy sporami o drobiazgi.

wsƂuchuję się w niebo uchwycone

wierzchoƂkami konarów.

za sƂowami księgi szukam namacalnych

tropów, ĆŒe patrzysz na mnie jak na dzieƂo

rąk twoich, troskliwych, czuƂych, tęskniących.

ĆŒe w glinie tej i prochu jest początek i koniec,

pomiędzy - czas na spacer w lesie, czucie

i przejmowanie twojej myƛli,

w jasnozielonych gryfach paproci,

w genialnej kompozycji ĆŒycia

tu i teraz.

​

WYRÓĆ»NIENIE

​

WyróĆŒnienie za wiersz poƛwięcony bƂ Prymasowi Stefanowi WyszyƄskiemu w 48. edycji Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "Jesienna Chryzantema"

 

 

Tadeusz Knyziak, godƂo JARZĄBEK z Warszawy

​

SURSUM CORDA

(KardynaƂowi Stefanowi WyszyƄskiemu)

tamten prymas po powrocie z zesƂania

kark miaƂ prosty choć plecy zgarbione

wybroniƂa go godnoƛć i wiara

adversae res admonent religíanem

prawdę gƂoszą poĆŒóƂkƂe papiery

rzędy znaków kursywą pisanych

bledną sƂowa lecz sens ich nie blednie

pamiętaj - verba vošant scripta manent

zamiast krzywdzić lepiej być krzywdzonym

zgodnie z prawem pokory i sumieƄ

aćcipere praestat quam inƒerre iniuriam

honesta ƒama melior pecunie

będąc orƂem nie goƄmy za muchą

będąc ćmą zignorujmy blask ƛwiec

aquila non capít muscas

carum est quad rarum est

czas nas zmienia doƛwiadcza í uczy

ĆŒe od kruszców bogatsza jest myƛl

tempora mutantur et nos mutamur in illis

non omne quad nitet aurum est

​

​

​

WYRÓĆ»NIENIE

​

MaƂgorzata Borzeszkowska, godƂo PRZEMIANY z Lęborka

​

Wyƛcig

​

wyprzedzić innych w drodze

do grobu

a raczej na groby

z siatką peƂną zniczy przepychać się w bramie

jeszcze nie w Bramie

nie zapomnieć

o zapaƂkach i szczotce

do zgarnięcia suchych liƛci

dusz nie tykać nawet kwiatkiem

modlitwą trzeba

nie podpalić tui zwƂaszcza gdy tak ciasno

ĆŒe juĆŒ tylko zmieszczą się duchy modelek

nie pobrudzić nowych butów

byle się smutek nie przykleiƂ do cholewki

szeptami nie przesiąkƂ pƂaszcz odƛwiętny

zdÄ…ĆŒyć przed innymi w drodze do grobu

za bramą zanurzyć się w milionie bƂysków

brakuje mi snujących się nisko dymów i zapachu listopada

pewnie ktoƛ wyƂączyƂ wiatr

stoicy mówią ĆŒeby bez emocji

bez ĆŒalu bez strachu

a teĆŒ bym chciaƂa być stoikiem

na razie tylko stoję

poczekam popatrzę

nie będę się pchać gdzie mnie

chcą?

...............................................................................................................

W skansenie

​

ƛwiat przewraca się do góry niebem

pachnie

wrzos, haftowane krajki przykrywają biedę

skrzypi drewniana podƂoga

ciszą pastujemy progi, nasączamy strzechy

kƂapią okiennice

szczeka pies

nocna sowa poluje na jakieƛ ĆŒycie futrzaste i ciepƂe, zimne

gwiazdy wyroiƂy się na jesieƄ

znów tu jestem, chƂonę ƛwiat stojąc na gƂowie

patrzę na obrócone niebo, piję

chmury

zaczepiƂy się o rosochaty pƂot

znów tu jestem

jesteƛ obok i wszędzie

..........................................................................................................

Na ƛmierć Heleny

​

stare nauczycielki odchodzą

jak kaĆŒdy, jak poeci, choć nie do wtóru trenów

innych poetów, liczących na rewanĆŒ

umierają jak księgowe, choć moĆŒe bez gotowego bilansu i podpisanych dokumentów z pieczątką

stare nauczycielki odchodzą tak jak inni

ale w niebie szumnie się wtedy dzieje i nerwowo

wszyscy ƛwięci przyszywają urwane przed wiekami guziki

anioƂy ćwiczą gamy i poprawiają bƂędy w hymnach

a one wzlatują w niebo na zielonych tablicach, znacząc kredą ƛcieĆŒkę na powietrzu

wszystkie stare nauczycielki trafiają do nieba

do piekƂa by ich nie wpuszczono

w koƄcu mają praktykę w przemienianiu póƂdiabląt w ćwierćanioƂy

zabierają ze sobą poĆŒóƂkƂe papierowe dzienniki i pióra wieczne

z których potem samodzielnie, po godzinach

skƂadają dla siebie skrzydƂa

​

​

WYRÓĆ»NIENIE

​

Krzysztof Arbaszewski, godƂo ANTARES z Wyszkowa

​

Cicho przy tej szachownicy

​

Obok teologów filozofów poetów

poĆŒegnali Cię takĆŒe szachiƛci

w skupieniu przestawiając figury

zadaƄ uƂoĆŒonych przez Ciebie

analizują siƂę cichych posunięć

nieoczekiwanych zwrotów

wtrąconych szachów

dramaty

zarówno zƂych debiutów

jak i ĆŒaƂosnej gry koƄcowej

tkwią w tym milczeniu zadziwieni

ĆŒe miaƂeƛ czas na czarno biaƂe

ustawianie tajemnic królewskiej gry

mówią ĆŒe szachów nie wymyƛliƂ

czƂowiek

​

 

 

WYRÓĆ»NIENIE

​

​

Anna Piliszewska, godƂo RTĘĆ z Wieliczki

​

ZIMA STULECIA

​

woda syczy. ma barwę gazowego pƂomienia - upuƛć

patyk czy kamyk, rozpryƛnie się setką drobin, podobnych

do kulek rtęci. nie szukaj nas. szukaj. szukaj albo nie szukaj,

seplenią miejsca i cienie, sienie, stare zwierzęta. chƂód ƛcina

koper w ogródkach, mak w zamarza w makówkach. nadciąga

zima stulecia, oƛwiadcza dziadek, mocząc nogi w miednicy,

a on na tym się zna. pyka fajkę i wieszczy: będzie się w gnat zamarzać jak w szeƛćdziesiątym drugim. dzisiaj teĆŒ

się ubywa, ale caƂkiem inaczej. ktoƛ wybyƂ - wyszedƂ na chwilę.

być moĆŒe wypala trawę. widziaƂeƛ? kuƛtykaƂ polem z metalowym

kanistrem - moĆŒe teraz przyklęka i pociera zapaƂkę, i zapalą

się Ƃąki i kotliny [niebieskie]. gdzie indziej, w jakiejƛ redakcji

ktoƛ drukuje artykuƂ, ĆŒe ubywa strumieni, ĆŒe San chyƂkiem usycha

- ci, których to obejdzie, są jak narybek leszcza, przypadkiem

schwytany w sieci. jest we mnie coraz mniej ciekawoƛci

i wiedzy. coraz więcej goryczek zakwita na uroczyskach

w godzinie wilka.

........................................................................................................

SCHRON AMUNICYJNY

​

przeszedƂ swoje. celebruje bezsennoƛć, chƂonie

wilgoć i kurz. to jego czas odpoczynku - przejƛcie

na emeryturę jest Ƃatwiejsze dla bunkrów, niĆŒ

zmęczonych do granic dusz, zdumionych wƂasną

staroƛcią. ludzie zawsze szukają

bliskich, ciszy i schronu, on zaƛ caƂy jest

schronem - sam dla siebie. i obcych, którzy

czasem przychodzą, ĆŒeby napić się wódki. wkleja

ich W pręgę cienia, jaka drga w jego tętnach jak

w organach powietrze.

jeƛli wejdziesz do wnętrza, nie pytaj o duszę bunkra -

niech się huƛta gniewliwie na szpagatach pajęczyn,

rdzawiąc ceglanym pyƂem w humus czasu i w beton

popękanej podƂogi z butą bunkrom naleĆŒną.

chƂód ci barki zadraƛnie, gƂos na ĆŒer rzuci echu

- a ty spokorniej pilnie, bo tu rewir

warowny. skƂoƄ się w ƛreĆŒodze lata murom, ƛniącym

woƄ prochu albo limes zaƛwiata. niech cię nie zwiedzie

gnuƛnoƛć drzemiącego kamienia, bo nawet ƛniąc,

miejsce czuwa, jako twierdzom przystoi. wpada

w otwór okienny, broniony ĆŒelazną kratą

owad albo paproszek, a bunkier cierpliwie wchƂania

tę znikomą obecnoƛć. myƛlisz, ĆŒe to iluzja? przeciąg

szura i suszem W brzuchu starego schronu szelestliwie

obraca, zastękaƂy sprÄ™ĆŒyny w niewidzialnych

zegarach - zatrzeszczaƂa zaprzeszƂoƛć. tempus

circulus faciet...

............................................................................................................

SAND

​

nic jeszcze się nie wykluƂo, a zaczyna poĆŒerać. gryziesz pióro

i palce. I oblizujesz wargi, ciemne

jak wiƛnie W koszu, sprzedawane na targu albo na rue de

Temple. handlarz, kroƛciaty mƂodzik, wzrokiem tyka

monetę, nim ją wsuniesz mu W dƂoƄ. derwisz z garbem

chichota. jeszcze nie miaƂ kobiety! - rzuca. niby nie sƂyszysz, ale wiem, ĆŒe w poƛcieli chciwie pomyƛlisz o tym, zanim zaƛniesz

- i wyƛnisz Ƃawicę czerwonych pƂastug. ƛnią ci się

od tygodnia - potem krÄ…ĆŒysz po domu w rozcheƂstanej koszuli,

z gƂową peƂną inkaustu, myƛląc pisać Narcisse. Solange

twierdzi uparcie, ĆŒe to symptom waporów - syczysz na nią

jak pyton widzący zuchwaƂą mysz. i wtedy ubywa

miejsca; przestrzeƄ zaciska w sobie aĆŒ do granic zgniecenia

krzesƂo lub urynaƂ. ach, ta twoja fantazja!- zmiatasz potwory

w gƂowie nerwowym machnięciem ręki, jednak gdy nasƂuchuję,

zdaje mi się: coƛ sƂyszę- coƛ pulsuje i wysysa rozrzedzone

powietrze, powleka warstewką pleƛni politurę przedmiotów.

czuję coƛ, co jest obce- zbudowaƂaƛ juĆŒ tamę, za nią jesz i

oddychasz, w maƂym sklepie bƂawatnym ĆŒydek

na kontuarze belę jedwabiu-

to z niego uszyjesz, spodnium kiedy mnie juĆŒ nie będzie.

​

 

​

WYRÓĆ»NIENIE

​

Dawid Zalewski, godƂo RDEST z Velp w Holandii

​

kamienie milowe

​

blizny widzą przyszƂoƛć. osadzone między mięƛniami zbitymi w skaƂy,

kurczą się i rozszerzają przy zmianach pogody. dzięki nim dowiesz się

czegoƛ o sobie, kiedy będziesz szukaƂ siebie w coraz mniejszych obrazach.

docenisz, ĆŒe ojciec nauczyƂ cię poddawać rzeczy w wątpliwoƛć, dobierać przeciwników.

patrząc wstecz przypomnisz sobie purpurowe oblicza chƂopców, którzy

kopali piƂkę oraz zastanowisz się, ile teraz potraïŹÄ… strzelić karniaków i jak czerwony moĆŒe być kaĆŒdy z nich.

kiedy byƂ na ƛwiecie jeden czƂowiek, najwyĆŒej dwóch - górowaƂo nad nami

maƂe niebo. patrzyliƛmy na twarze dzieci, a nie spadkobierców

inaczej wygląda to teraz, gdyby ktoƛ patrzyƂ.

​

NAGRODA W TURNIEJU JEDNEGO WIERSZA PODCZAS W 48. EDYCJI OGÓLNOPOLSKIEGO KONKURSU POETYCKIEGO

"JESIENNA CHRYZANTEMA"

Jolanta Michalska z PƂocka

​

Sfilcowany ƛwiat

​

CaƂy mój ƛwiat sfilcowaƂ się jak dziecięcy sweterek,

przestrzeƄ ĆŒyciową. ograniczyƂ. metraĆŒ domu,

w obiegu zamkniętym między kuchnią a pokojami,

talerz z pomidorowa i butelka z herbatą doprawione

są miƂoƛcią caƂodobowej pielęgniarki bez dyplomu,

mama budzi się z nowym spojrzeniem, jej. zasępione oblicze

nie zachwyca, nie zdradza oznak rozpiętego uƛmiechu,

wzrokiem utkwionym w sufit zaklina rzeczywistoƛć,

myƛli pielgrzymują gdzieƛ w czasy zaprzeszƂe,

drĆŒÄ…cą ręką wygraĆŒa i straszy zwolnieniem. mnie z pracy

chwilami myƛlę, ĆŒe wcale nie byƂo by to takie gƂupie,

dziwnie Pan Bóg stworzyƂ ten ƛwiat, po tylu wspólnie przeĆŒytych latach, mama nie kojarzy, ĆŒe jestem ĆŒyciem wyjętym z jej ciaƂa,

nie pamięta. miƂoƛci _. Która przed laty, do jej serca zapukaƂa,

która stawiaƂa pierwsze kroki, pierwszy raz powiedziaƂa mama,

zie ja pamiętam i nie zapomnę, wiem kim ona jest dla mnie,

siedzę przy ƂóĆŒku i cierpliwie tƂumaczę, tƂumaczę, tƂumaczę,

w koƄcu poirytowana wstaję, odwracam się na pięcie i odchoruję, odprowadzają mnie jej nieme oczy i grymasem wykrzywione

usta, zasznurowane podszeptem matczynej miƂoƛci,

która szeƛć dekad temu ciaƂa mi ĆŒycie.

 

Administrator danych osobowych informuje, ĆŒe wszystkie dane osobowe na stronie internetowej Ogólnopolskiego Konkursu Poetyckiego "Jesienna Chryzantema" umieszczone zostaƂy za zgodą osób, których dane dotyczą lub umieszczone są na podstawie prawa

© 2016. Proudly created with Wix.com

  • w-facebook
  • Twitter Clean
  • w-youtube
bottom of page